Jedną z atrakcji w pobliżu miasta Kaech’ŏn jest pieczara Songam. Zobaczymy tam kwiatowe wrota (Kkotmun Dong), podziemny,śnieżny krajobraz (Solgyong Dong), a także wodospad (Phokpho Dong). Łącznie w jaskini znajduje się ponad 70 tego typu malowniczych miejsc, z których część posiada własną nazwę. Miejsce jest oświetlone i ma zapewniony przepływ powietrza. I choć w pieczarze można robić swobodne zdjęcia, nie wolno już ich tworzyć parę kilometrów dalej. Gdyby władza Korei Północnej mogła tylko wymazać to miejsce z mapy, już dawno by to uczyniła.

Zdjęcia satelitarne są jednak bezlitosne. Mowa o czynnym obozie koncentracyjnym, przeznaczonym oficjalnie dla więźniów politycznych, określanego również jako Kaech’ŏn. Czy jest się czego bać? Kiedy w Europie te historie należą już do przeszłości, a nazistowski Auschwitz pełni już tylko rolę obiektu dziedzictwa UNESCO, to gdzieś na świecie nadal istnieją zbrodnicze i nieludzkie łagry.

Czy historie z obozu w Oświęcimiu zestawione z tymi z Kaech’ŏnu są do siebie w jakiś sposób podobne? Świat był w szoku, kiedy dzięki zeznaniom rotmistrza Pileckiego usłyszał o dramatycznych wydarzeniach z bloku dziesiątego. Teraz niedowierzanie nie musi być wcale mniejsze, w szczególności po przeczytaniu faktów o 42-letnim Shinie Dong-hyuku. Zbiegł on z Kaech’ŏnu do Korei Południowej, a w obozie żył przez 33 lata – od momentu narodzin do roku 2005. Na jednym z serwisów internetowych czytamy:

Jako nastolatek doniósł na własną matkę i brata, którzy planowali ucieczkę z miejsca internowania. Został następnie zmuszony do oglądania ich egzekucji. Przed komisją opowiadał o karze, jaka spotkała go za upuszczenie na ziemię maszyny do szycia.

– Nie miałem pojęcia, co mnie czeka… Sądziłem, że odetną mi całą rękę, dlatego byłem wdzięczny, że ucięto mi tylko jeden palec.

Wiadomo też, że Shin traktował swoją rodzinę jak konkurentów w walce o jedzenie, którego bezustannie brakowało. Po śmierci matki oraz brata usłyszał od strażników, że zostali oni skazani na karę śmierci ze względu na zbrodnie przeciwko państwu. Dodali także, że ma wykonywać wobec tego bezustannie ich rozkazy, w innym wypadku zostanie zamordowany.

Skupmy się na relacji 35-letniej Jee-Heon, która opowiadała o morderczym głodzie w obozie. Wedle jej zeznań łapano żaby, po czym zdartą z nich skórę zachowywano. Następnie więźniowie, gdy uzyskali dostęp do soli, odżywiali się swoim „posiłkiem”. W trakcie przesłuchania przez południowokoreańskich przedstawicieli Jee opowiedziała ponadto dramatyczną historię, jak strażnik kazał zabić matce nowonarodzone dziecko.

Po raz pierwszy widziałam noworodka i czułam się szczęśliwa. Ale nagle usłyszałam kroki, do celi wkroczył strażnik i polecił matce włożyć dziecko głową w dół do miski z wodą – powiedziała. Matka błagała strażnika, by oszczędził życie jej dziecka, ale on tylko bił ją metodycznie. W końcu kobieta drżącymi rękami wsadziła głowę dziecka do wody. Płacz ucichł, a na powierzchnię wody wypłynął bąbel powietrza, gdy noworodek umarł. Babcia dziecka, która odebrała poród, cichutko wyciągnęła je z miski.

Kaech’ŏn nie jest jedyny. Na terytorium Korei Północnej istnieje szereg innych obozów określanych oficjalnie mianem „reedukacji” bądź „internowania”. To jednak tylko nazwy, a pojęcie „nauka” czy „edukacja” brzmi zupełnie obco więźniom tam przebywającym. Państwo postępuje bezlitośnie, natomiast sankcje ze strony ONZ nie przynoszą żadnych rezultatów. Czy da się coś faktycznie w tej sprawie zrobić? Na tą chwilę świat wykazuje się, niestety, zaledwie obserwacją.

Powstał szereg książek opisujących brutalną praktykę reżimu północnokoreańskiego. Za jedną z ciekawszych pozycji można uznać Urodzonego w obozie nr 14 Blaine Hardena, przedstawiającą historię wspomnianego Dong-Hyuka.

oryginalny autor M.Dolewka z rmf24